Oto miasto zdarzeń woskowych, gdzie martwe widma jaskółek zostawiły w powietrzu parabole lotów w pobojowisku nocy jak pięści czarnej kułak przechodzę przez obozy śmiertelnych namiarów. Gdzie sen jaskółczy umarł przylepiony do chmur? gdzie moja trwoga strącona, w jakich ulic przepaście? Dzień jak orzech twardy trzymają kamienne lwy, lwy z pomników, w otwartej paszczy. Nie znam ciebie. Wysoko upływasz jak orion. Groza wieje z przedmiotów w trupim świetle gwiazd. Ucieka duszna rzeka, gwiazd porywa grom ją, a przestrzeń mnie odbarwia boleśnie jak gaz. Wracam w zaułek zimowy, co mi do nóg przywarł, gdzie wiatr wieje na przestrzał przez oczy i pierś. Nie wódź mnie, panie, dalej tam się noc urywa i od brudnych kanałów dmie samotna śmierć. XII.1940 r.
© 1999/2017 JoKeR. All Rights Reserved.